I daje je do czytania wszystkim, nie tylko adresatom. Znakiem tego uważa, że przeczytać je powinni wszyscy – zwłaszcza że strona internetowa ministerstwa państwa to wszak nie byle jaka mównica. A jak wszyscy list przeczytają, to i odpowiedzą, bodaj w myślach, bo przecież list nie może zostać bez odpowiedzi. Co zatem chce minister, aby pomyśleli czytelnicy jego listów?
Minister Marek Sawicki przede wszystkim artykułuje swój zawód. Otóż chciałby pomocy – a to od senatora Chróścikowskiego (list z 15 czerwca), a to od posła Ardanowskiego (list z 11 czerwca). Pomocy różnej: rady, jak poprawić sytuację na rynku trzody i jak przebić się ze swoimi racjami na forum unijnym, albo jak obronić Elewarr przed NIK-iem.I stwierdza, że pomocy nie dostaje.
Może to i zaskakujące dla ministra, ale wydaje się naturalne – inne poglądy na sytuację rolnictwa usprawiedliwiają różne sposoby działania. Bywa, że nie da się pomóc temu, kto poszedł inną drogą i w innym kierunku. Obaj adresaci ministerialnych żali są od 8 lat w opozycji, z czego wniosek, że z ministrem im nie po drodze.
Dziwne jest jednak co innego. Wyraźnie minister chciałby przede wszystkim, aby jego oponenci zamilkli z krytyką. I poczuli się współodpowiedzialni. A czytelnicy tych listów otwartych powinni pozostać w przekonaniu, że skoro coś się osuwa, to widać musi, skoro wszyscy ci w tej Warszawie – są jednakowi. I aby wyartykułować to oczekiwanie minister przypomina, że każdy z adresatów jego listów jakoś działał – zatem skoro jest źle, to działał tak samo, jak i minister – też źle. Dostało się więc posłowi, który kiedyś był wiceministrem rolnictwa oraz prezesem Krajowej Rady Izb Rolniczych, zatem „powinien wiedzieć”. Ale najwięcej dostało się senatorowi, który jest wiceszefem unijnej organizacji COPA-COGECA, zatem „bardzo dobrze orientuje się”. A na domiar złego jeszcze ma jako szef rolniczej Solidarności „obowiązek statutowy dbania o interesy rolników”. „Apeluję więc do Pana o większe zaangażowanie w pozytywną pracę związkową, a nie tylko organizowanie politycznych protestów. Możliwości materialne do takiej działalności na pewno są. Od 2008 roku otrzymał Pan przecież na swoje konto z budżetu państwa ponad 4 mln zł dotacji. Najwyższa pora rozliczyć się przed rolnikami z tych pieniędzy” – wyartykułował minister na koniec swoje najważniejsze oczekiwanie i najważniejszą sugestię.
Tak odczytał to i senator, który… zażądał wyjaśnienia i sprostowania.
A i każdy czytelnik listu otwartego ministra musi tu przetrzeć oczy ze zdumienia. Bo oto minister rolnictwa zadziałał jako wyraziciel jego, rolnika, opinii. I broni go – przed jego organizacją związkową, do której należy lub nie – jak sam chce.
Zdumienie to tym większe, że wszak dotację na COPA-COGECA dzieli i rozlicza KRIR, więc sugerowanie, że cokolwiek jeszcze wymaga rozliczenia – jest sugerowaniem, że KRIR nie wywiązuje się z obowiązków. To zaskakuje także w kontekście ubiegłorocznych przygód skarbowych i prokuratorskich, zapewnionych organizacjom rolniczym przez doniesienia czynione wszędzie i na wszystkich przez KRIR. Efektów postępowań karnych i skarbowych, potwierdzających podejrzewane nieprawidłowości – nie było.
Wiceszefostwo COPA-COGECA natomiast niczym puchar przechodni wędruje do kolejnych szefów polskich związków – niedawno po dwóch latach Chróścikowskiemu oddał je Wiktor Szmulewicz, kierujący już od dwóch kadencji (8 lat) KRIR. Czy Sawicki jest zatem zawiedziony sytuacją pozostawioną przez Szmulewicza po 2 latach działalności w COPA i oczekuje od Chróścikowskiego większej sprawności? Wszak KRIR ma na swoją działalność rocznie ok. 30 mln zł tylko z podatku rolnego (dodatkowo, jak inne organizacje z COPA-COGECA, jeszcze dotację budżetową), a to gwarantuje niezłe możliwości pracy.
Wreszcie weźmy pod uwagę – tak jakby było prawdziwe i nie wymagało wyjaśnienia czy sprostowania – wypomniane Chróścikowskiemu 4 mln zł dotacji budżetowej na 7 lat, czyli ok. 47 tys. miesięcznie, a 570 tys. zł rocznie na działalność w strukturach COPA- COGECA. Dużo to czy mało? Sejm postanowił niedawno, że dotacja budżetowa będzie wypłacana organizacjom reprezentującym polskich rolników do 2020 r. – bo gwarantuje ich obecność tam, gdzie być trzeba. To nie kasa na kolacje, ale na niezbędne składki i tłumaczenia. Minister ma inne zdanie? Widać tak. Mógł to zmienić, zapowiadał zmiany w finansowaniu organizacji rolniczych, w tym możliwość decydowania przez rolnika, do jakiej organizacji chce należeć i której przekazuje swoje pieniądze. Ale na zapowiedziach się skończyło.
Mamy zatem wciąż rozdrobnione organizacje związkowe i kilka branżowych. Każde patrzą na rolnictwo od innej strony: jedne – wykonywanego zawodu, drugie – przedmiotu własnej produkcji. Kto widzi całość rolnictwa? Powinien posiąść tę umiejętność samorząd, czyli izby rolnicze. Czy im się to udało? Za swoją działalność biorą 2 proc. podatku rolnego od każdego rolnika. Od nich zatem przede wszystkim powinien oczekiwać pomocy, rady, współpracy i zrozumienia minister rolnictwa. Ich powinien rozliczać – i z dotacji budżetowej, i z otrzymanego podatku.
Chyba że szuka nowego koalicjanta…
Tylko po co wobec tego pisze listy otwarte?
Czytelnicy ich muszą pomyśleć jedno: minister nie wie, do kogo i o co powinien mieć pretensje. A to duży błąd na finiszu wyjątkowo długiej kadencji, kończącej się pretensjami większości rolników wobec ministra – wyartykułowanymi w protestach, a także w ostatnich wyborach i zapowiadanymi przy kolejnych. Czy minister napisze do rolników szczery list, czy raczej poprzestanie na próbach manipulacji ich opinią?
źródło: farmer.pl/ Marzena Pokora – Kalinowska